Ciekawe. W Chinach mówi się po angielsku, cesarz czyta Szkockie gazety a w tle widać Chiński alfabet. W zakazanym mieście śpiewa się za to po chińsku.....
Film mnie nie porwał. Jak dla mnie nie było w nim piękna. Jest to wyśmienita biografia oraz historia Chin w pigułce ale jakoś do mnie nie przemawia. Bardzo dobre pod względem technicznym zdjęcia i również bdb muzyka. Świetna reżysera, scenariusz. Na uwagę zasługuje również gra aktorów oraz scenografia.
To nie moje kino... ocena tak wysoka myślę że się należy temu filmowi.
Jak dla mnie piekna bylo mnustwo, ale w samym Zakazanym Miescie -- bo potem juz piekna ze swieca sie doszukiwac, przynajmniej jesli chodzi o wrazenia estetyczne z tego, co widac na filmie.
Wszechobecny angielski to przeciez kwestia techniczna -- aby film byl "swiatowy", aby wypowiadane kwestie byly w jezyku w miare powszechnie rozumianym. Reszte szczegolow pozostawiono, spiewy, pismo (nie alfabet). Przeciez by nie powiesili napisow po angielsku =P
Cesarz czytal gazety szkockie i pewnie rozne inne z innych krajow tez - przeciez film pokazuje, iz byl obeznany ze swiatem.
Moim zdaniem takie ‘udogodnienia’ językowe nie wpływają na korzyść filmu.
Jeżeli jest naprawdę ambitny to nie zależy twórcą na tym, aby amerykanie nie musieli czytać napisów. Zapewne zastosowali ten tani chwyt aby zwróciły się krocie wydane na realizację, to nie zmienia jednak faktu, iż nie popieram takich zagrań ;)
Pozdrawiam.
Najbardziej filmowi daje klimat zakazne miasto wszystko wyglonda jak by film krencili w tamtych czasach.
Też masz problemy, Kyrtaps... jak chcesz chińskiego szczebiotu i gości latających i odbijających się od ścian to obejrzyj sobie 'Dawno temu w Chinach' albo inną tego typu szmirę (najlepiej w wersji bez dubbingu)...
Mnie się film bardzo podobał, nie mam mu nic do zarzucenia, wrażenie zrobiły na mnie zwłaszcza sceny, jak Cesarzowa wróciła od Japończyków (i to, co z nią zrobili), oraz ukazanie komunistycznych (czyt. okropnych) Chin...
Ja bym dał 9/10
Mi się nie podobał, bo język nie ten, i wszystko takie komercyjne i zamerykanizowane... To czuję, gdy oglądam.
Pasję Gibsona oglądało pewnie nie mniej ludzi niż Ostatniego Cesarza. Tak samo będzie z Apocalypto. Jeden i drugi nie są po angielsku. Ale to kwestia odwagi reżysera, presji producenta i wyrobienia widza.